IMAGINE: Całe swoje życie spędziłeś jako pisarz z problemami – poeta bez znaczenia, którego pierwsza książka prozatorska sprzedała się tak słabo, że wydawca zmusił cię do odkupienia niesprzedanych zapasów, którego druga książka otrzymała ciepłe i obfite recenzje, ale potrzebowałeś pięciu lat, aby sprzedać swój pierwszy nakład 2000 egzemplarzy, którego kariera wyglądała tak, jakby wreszcie zaczęła się rozkręcać, gdy skończyłeś 40 lat, Wyobraź sobie, że przez całe życie starałeś się pozostawić po sobie doskonały ślad, a na twoim pogrzebie eulogista, prawdopodobnie najsłynniejszy autor w Ameryce, spędza pierwszą połowę swojej liczącej 7 500 słów przemowy, ubolewając nad twoim brakiem ambicji, osobistym chłodem, rozczarowaniem, jakie przyniosłeś przyjaciołom i rodzinie. „Zamiast być inżynierem dla całej Ameryki,” powiedziałby wszystkim zebranym, „był kapitanem partii huckleberry”. Czy nazwałbyś tę osobę „przyjacielem”?
Te ostatnie słowa, które Ralph Waldo Emerson wypowiedział o swoim byłym protegowanym, Henrym Davidzie Thoreau, wprawiły w osłupienie publiczność przez ponad 150 lat i w dużej mierze utrwaliły historię, jaką potomni opowiedzieli o ich związku. Historia ta brzmi mniej więcej tak:
Kiedy Thoreau wrócił z college’u do rodzinnego Concord w stanie Massachusetts, aby rozpocząć karierę literacką, zastał je już zajęte. Emerson, 14 lat starszy od Thoreau, zamieszkał tam zaledwie kilka lat wcześniej. To właśnie z Concord Emerson wywiódł „Nature” (1836), dzieło założycielskie amerykańskiego transcendentalizmu, a także swoją karierę. Kiedy Thoreau rozpakował swoje walizki w 1837 roku, Emerson był już sławny.
Concord jest teraz małym miasteczkiem; było małe w XIX wieku, być może zbyt małe dla dwóch pisarzy o talencie i ambicjach (nie mówiąc już o innych, którzy wkrótce się tam pojawili: Nathaniel Hawthorne, William Ellery Channing, Louisa May Alcott i jej ojciec Bronson). Niemniej jednak, przez około 10 lat Thoreau i Emerson byli szybkimi przyjaciółmi, spędzając wiele godzin w swoim towarzystwie, wymieniając się pomysłami i pracując nad rękopisami. To właśnie na ziemi Emersona Thoreau zbudował w 1845 roku swój domek nad Walden Pond i tam mieszkał przez dwa lata, doskonaląc swoje rzemiosło i pisząc rękopis swojej pierwszej książki, tej, która się nie sprzedała, A Week on the Concord and Merrimack Rivers (1849).
Jednym z powodów, dla których związek Thoreau i Emersona był do tej pory niekompletnie oddany, jest sama objętość pism, które każdy z nich wygenerował. Na przykład dziennik Thoreau liczy dwa miliony słów, dziennik Emersona – ponad trzy. Każdy z nich pisał o przyjaźni w dziesiątkach esejów, a także w rozproszonych fragmentach swoich książek. Do tego dochodzą zbiory listów, reminiscencji i efemeryd, które trzeba przeczesać – a to tylko to, co opublikowane. Stanie się badaczem Emersona lub Thoreau wymaga lat poświęceń; biegłe posługiwanie się oboma językami jest rzadkością, dlatego poprzednie ujęcia ich relacji były z konieczności jednostronne. Cramer, jako kurator zbiorów w Instytucie Thoreau przy Bibliotece Walden Woods Project, jest dobrze przygotowany do opowiedzenia historii Thoreau i opublikował siedem tomów na temat wszystkiego, od Waldena po najbardziej cytowalne aforyzmy Thoreau. Ale jest również w domu w Emersonii (jest redaktorem Penguin’s The Portable Emerson), a jedną z rzeczy, która od razu uderzyła mnie w Solid Seasons jest cierpliwe opanowanie ogromnej ilości pracy. Nawet w naszej erze cyfrowego wyszukiwania Ctrl-F i algorytmicznego czytania powierzchniowego, głębia i szerokość badań Cramera jest zdumiewająca: ponad 800 przypisów w książce liczącej ledwie 300 stron.
Drugą rzeczą, która mnie uderzyła, jest struktura książki: jest dziwna.
Cramer zaczyna od „Solid Seasons”, 100-stronicowej podwójnej biografii Thoreau i Emersona, która jest w dużej mierze pozbawiona argumentów i interpretacji. Nie ma też narracji, nie ma napięcia ani rozwoju, nie ma łuku, spirali, kryzysu, rozwiązania ani morału. Kontekstu jest niewiele; to nie jest rekonstrukcja minionego świata. Cramer nie medytuje też nad stanami wewnętrznymi swoich bohaterów. Jest to raczej kronika, która lekko i chronologicznie przeskakuje od źródła do źródła. Można niemal zobaczyć zarys Cramera, każdy fakt – notatkę Lidian Emerson z 1837 roku, że jej mąż ostatnio bardzo interesował się Thoreau; spostrzeżenie z dziennika Thoreau z 1846 roku, że Emerson „nie był tak adekwatny do swojego zadania”; wspomnienie Emersona z 1878 roku, kiedy jego umysł się wymykał, że Thoreau był jego najlepszym przyjacielem – można niemal obserwować, jak każdy fakt i źródło są rusztowane, a zdania z nich zaprawiane. W tej biografii jest bardzo mało ruchu, a przypomina ona wcześniejszy styl pisania historii, popularny na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to wszechobecna fiksacja amerykańskich historyków na punkcie obiektywizmu i profesjonalnego autorytetu przerodziła się w obsesję, w której niemal wszystko, co wykraczało poza to, co empirycznie weryfikowalne, było szorowane w imię historycznej czystości.
Takie podejście – samo w sobie – nie jest niczym dziwnym, mimo swojej starożytności; można znaleźć mnóstwo współczesnych książek, pisanych zarówno przez naukowców, jak i amatorów, których schemat jest podobny. Dziwny jest sposób, w jaki Cramer podwaja, a nawet potraja swój empiryzm w części drugiej, „Henry David Thoreau”, i trzeciej, „Ralph Waldo Emerson”, które składają się wyłącznie z cytowanych przez Cramera materiałów źródłowych, ułożonych chronologicznie. To tak, jakby jego obszerne przypisy nie wystarczały – oddaje on publiczności swoje niezapośredniczone archiwum.
To sprawia, że lektura jest powolna i powtarzalna: Cramer zacytuje źródło w swojej biograficznej części pierwszej (jak wtedy, gdy Emerson napisał o „starej wadzie nieograniczonej sprzeczności” Thoreau), a następnie odtworzy cały odpowiedni fragment w części drugiej lub trzeciej („Henry Thoreau przysyła mi papier ze starą wadą nieograniczonej sprzeczności”). Ale, jak zdążyłem się zorientować, taka powolność i powtarzalność to sedno książki, jej siła; a subtelny ruch, jaki w niej występuje, pochodzi z cierpliwego nakładania przez Cramera źródeł jedno na drugie. To jest pływ, i jak woda spływająca z góry, książka powoli przesiewa, sortuje i zmienia sposób, w jaki rozumiemy każdego człowieka.
Na przykład, jednym z najczęstszych błędnych odczytań Thoreau jest to, że był mizantropem, który uciekł od społeczeństwa do natury ze złości na wszystko, co ludzkie. Ale to, co Cramer ujawnia, to osoba intensywnie świadoma tego, jak jest postrzegana i jak jej własna intensywność spala innych: „Tracę przyjaciół”, pisał Thoreau w 1851 roku, „przez moje własne złe traktowanie i złe wartościowanie ich, osierocanie ich, potanienie ich”. Przyjaźń, dla Thoreau, była mozolna, była „połączeniem dusz”, „żarzącym się piecem, w którym wszystkie nieczystości są konsumowane”, procesem, który rafinował każdą osobę w absolutnie najlepszą wersję siebie.
Takie wymagania są wyczerpujące, oczywiście, i odsuwały ludzi od Thoreau, co łamało mu serce: „Właściwie nie mam żadnego przyjaciela. Jestem bardzo odległy od wszystkich rzeczywistych osób – a jednak moje doświadczenie przyjaźni jest tak prawdziwe i wciągające, że czasami wydaje mi się, że mówię na głos do idealnego przyjaciela.” Lasy nie były też dla Thoreau antytezą społeczeństwa; „Czy przyjaciel nie wzbogaciłby piękna krajobrazu tak samo jak jeleń czy zając?”, pyta. Warstwowa kronika Cramera sugeruje, choć nigdy nie twierdzi tego wprost, że u podstaw etyki ekologicznej i społecznej Thoreau leży oczyszczająca przyjaźń, w której każdy z nas jest najlepszy, jaki może być, a nie dzikość, mizantropia czy nawet indywidualizm. „Aby zapewnić sobie zdrowie,” pisał Thoreau, „stosunek człowieka do Natury musi być bardzo bliski osobistemu; musi on być świadomy jej przyjaźni; kiedy ludzcy przyjaciele zawodzą lub umierają, ona musi stanąć w luce.”
Emerson był inny, a jedną z największych niespodzianek w Solid Seasons jest odkrycie, jak bardzo Emerson polegał na młodszym pisarzu w poszukiwaniu inspiracji. Thoreau był muzą Emersona; „Self-Reliance” (1841) została zainspirowana przez młodszego konkordianina („Podziwiam tę wiecznie groźną postawę” – napisze wkrótce po opublikowaniu „Self-Reliance”), a Emerson nieustannie notował frazy i pomysły Thoreau, by w końcu przerobić je na wykład. Ale taki podziw może stać się kwaśny, a w połowie lat czterdziestych XIX wieku zaczął się kurczyć; dla Emersona przyjaźń była hierarchiczna, mniej była bliźniaczą więzią równych sobie, niż współzawodnictwem. „Choć cenię moich przyjaciół” – pisał w eseju „Przyjaźń” (1841) – „nie mogę sobie pozwolić na rozmowy z nimi i studiowanie ich wizji, by nie utracić własnej. Powiększa cię twój własny blask i, nie będąc już towarzyszem żab i robaków, wzbijasz się i płoniesz wraz z bogami empyreanu.”Emerson nigdy nie mógł zrozumieć wiecznego odrzucenia Thoreau (potrzebował tylko pięciu zdań eulogicznych, by potępić Thoreau za jego niewdzięczność wobec Harvardu, alma mater obu mężczyzn), nigdy nie mógł pogodzić się z jego ziemskością (dlaczego ktoś miałby zbierać jagody, skoro wzywa go wielkość?), aż do czasu, gdy Thoreau zmarł. Thoreau nie mógł też nigdy zaakceptować patrycjuszowskiego dążenia Emersona do sławy, które odrzucił jako pieniactwo. Kiedy Solid Seasons dociera do końca – wraz z pochwałą Emersona – staje się jasne, że wszystkie te krytyczne uwagi Emersona nie miały na celu potępienia, ale były słowami kogoś, kto był zaskoczony życiem towarzysza i czuł ból straty. Dopiero gdy Emerson zaczął czytać dzienniki Thoreau, w następstwie jego śmierci, zrozumiał ich fundamentalną niezgodność:
Tę dębową siłę, którą zauważyłem, ilekroć szedłem, pracowałem lub badałem działki leśne, tę samą niewzruszoną rękę, z jaką robotnik polowy chwyta się pracy, której powinienem unikać jako marnowania sił, Henry pokazuje w swoim literackim zadaniu. On ma mięśnie, odważa się i dokonuje wyczynów, które ja jestem zmuszony odrzucić.
Każdy z nas ma przyjaciela takiego jak Thoreau, kogoś bardziej skłonnego do krytykowania niż chwalenia; i wszyscy mamy przyjaciela takiego jak Emerson, który potrzebuje innych, aby mógł świecić jaśniej. Cudem nie jest to, że związek Thoreau i Emersona rzucał iskry, ale że płonął tak radośnie, jak płonął, nawet gdy jego żar stygł. „Przyjaciele, jakich pragniemy”, pisał Emerson, „to marzenia i bajki”
Kiedy wreszcie skończyłem Solid Seasons, kiedy zamknąłem okładkę i położyłem ją na podłodze, poczułem niezwykłą obecność, mimo że byłem sam. To idiosynkratyczna książka, minimalistyczna historia, Thoreauvianska w swoim pragnieniu bycia taką, jaka jest, szczodra w sposobie, w jaki obnaża samą siebie, pełna zaufania, że czytelnicy są wystarczająco bystrzy, by wyciągnąć wnioski dla siebie, i intensywna w swoim żądaniu, by podnieśli się do tego zadania.