Meksyk był wszystkim, czym chcieliśmy, żeby był. Jedzenie było fantastyczne, piwo tanie, ludzie przytłaczająco mili dla nas. Większość czasu spędziliśmy na stoiskach z taco w centrum Puerto Vallarta. Ulice są brukowane, rozpadają się i są usiane tymi malutkimi wózkami z taco, każdy z pięcioma lub sześcioma garnkami salsy, ogórkami i rzodkiewkami. Znaleźliśmy nasze ulubione po 6 pesos od starej kobiety, która mieszkała za stoiskiem. Patrzyliśmy, jak śliniące się psy starannie smarują tortille, nakładają na nie chorizo i grillowaną cebulę, i podają nam je na kolorowych talerzach zawinięte w plastikowe torby.
Naszej pierwszej nocy, zostaliśmy zatrzymani w naszym wypożyczonym samochodzie. Rozumieliśmy wystarczająco dużo hiszpańskiego, aby rozszyfrować, że policjant wypisał nam mandat za nielegalne skręcenie z pasa szybkiego ruchu. Powiedział, że pójdę do „detencion” (więzienia), jeśli nie dam mu 400 pesos. Próbowaliśmy mu powiedzieć, że zapłacimy, w gorączkowym łamanym hiszpańskim, ale on i tak wypisał mandat. Zaczęliśmy powtarzać „no comprendo”, pięć czy sześć razy, i musieliśmy wyglądać naprawdę żałośnie, bo przestał pisać, powiedział „cuidado” i odszedł. Cała podróż składała się z tych przezabawnie urwanych rozmów. Mówiliśmy w łamanym hiszpańskim, a miejscowi odpowiadali łamanym angielskim. Spanglish. Dwoje ludzi porozumiewających się tylko na tyle, żeby sobie poradzić.
Jechaliśmy w górę przez drogi dżungli do wspaniałego, chropowaty wybrzeża Nayarit, do Sayulita i prowincjonalnych miasteczek plażowych, które linii wybrzeża. Sayulita czuje się jak Bali Meksyku. To miejsce jest pełne białych wpływów i turystów, ale nadal jest urocze. Jest kolorowa, trochę brudna i bardzo energiczna. Staliśmy na ulicy i jedliśmy smażone tortille z wieprzowiną, wołowiną i kapustą, a potem wysokie kubki z owocami maczanymi w soli, soku z limonki i pokruszonym chili. Jadłem już wcześniej w NYC mango z ostrym sosem, ale w tym było coś wyjątkowego: warstwowo ułożona soczysta papaja, jicama i ogórek, a na to wyciśnięte świeże limonki. Natychmiast kupiliśmy trochę Tajin w sklepie spożywczym, żeby zabrać go ze sobą.
Zakochaliśmy się w Lo de Marcos i San Pancho, dwóch małych miasteczkach plażowych na północ od Sayulita. San Pancho jest jak mniejsza, chłodniejsza Sayulita. Lo de Marcos jest wyraźnie prowincjonalne, pełne podupadłych sklepów na rogu, bezpańskich psów i pustych plaż. Bardzo mi się tam podobało. Piliśmy Coronę na plaży i patrzyliśmy jak pelikany zanurzają się w oceanie w poszukiwaniu ryb. Spacerowaliśmy po dzielnicach, przyglądając się wszystkim pustym przestrzeniom i nieruchomościom, chcąc się tam osiedlić i otworzyć sklep z taco, a potem szybko poczuć się jak część problemu. Lo de Marcos jest idealne takie jakie jest – nieskażone, piękne, pozostawione samo sobie.