Limity czasowe najbardziej bezpośrednio zapobiegają przekształcaniu przez polityków sprawowania urzędu w karierę, spędzaniu 30 lub 40 lat jako kongresman lub senator, wiszeniu na stołku aż do momentu, gdy ledwo mogą funkcjonować. Wymuszenie rotacji na stanowiskach utrudniłoby także rozwój trwałych relacji między posłami i interesami/lobbystami. Nawet jeśli takie więzi by się wytworzyły, trwałyby one tylko do końca kadencji danego posła.
Poprzez zamianę urzędów i zachęcanie do konkurencji wyborczej, limity kadencji zniechęcają do tworzenia trwałej klasy politycznej. Zmuszając do ponownego ubiegania się o różne urzędy, a nie o reelekcję jako urzędujący kandydaci, większa część kandydatów o ugruntowanej pozycji zostanie pokonana. W większej liczbie konkursów wezmą udział kandydaci, którzy nie zasiadają w parlamencie, co spowoduje większe skupienie się na problemach niż, na przykład, na obsłudze wyborców. Prawdopodobieństwo sukcesu jest większe w przypadku „destrukcyjnych” kandydatów, w rodzaju tych, których można zobaczyć w nowej koalicji Demokratów w Izbie.
Krytycy martwią się, że legislacyjna rotacja tylko zwiększa władzę kongresowych pracowników, ale posiadanie zasadniczo stałych przewodniczących i członków rankingowych prowadzi do prawie stałego personelu. W praktyce, wyborcy nie wydają się być lepiej obsługiwani przez 30-letniego ustawodawcę niż przez 30-letniego pracownika, ponieważ obaj mają tendencję do reprezentowania kultury politycznej, wpływowych interesów i zakorzenionego państwa bardziej niż czegokolwiek zbliżonego do interesu publicznego. Ekonomia wyboru publicznego ostrzega nas, że instytucje również mają swoje interesy, a ustawodawcy i pracownicy o długim stażu w dużej mierze służą instytucji, do której obaj należą. Argument, że wyborcy odnoszą korzyści z posiadania bardziej doświadczonych ustawodawców, jest podważony przez to, że tacy ustawodawcy przyczynili się do wszystkiego, od eksplodujących deficytów i niekontrolowanych wydatków na świadczenia po niepohamowane prezydenckie wojny. Zapobieganie dożywotnim legislatorom przynajmniej stwarza możliwość zmiany.
Prawdopodobnie najbardziej znaczące dowody pozytywnego wpływu limitów kadencji pochodzą od ekonomistów z Florida State University, Randalla Holcombe’a i Roberta Gmeinera, którzy stwierdzili, że takie ograniczenia w legislatywach stanowych spowolniły wzrost zarówno wydatków, jak i podatków. Wskaźniki wzrostu wahały się od 16 procent do 46 procent mniej w stanach, które nałożyły limity kadencji.
Wpływ może być jeszcze większy na poziomie federalnym. Członkowie konsekwentnie głosują za większymi wydatkami, im dłużej pozostają w Kongresie. Niegdyś radykalni krytycy rządu federalnego w zasadzie „odchodzą na swoje” po odsłużeniu kilku kadencji w stolicy kraju. Problem przekształcania się polityki w stałą karierę jest gorszy na poziomie federalnym, gdzie stanowienie prawa jest wysoce sprofesjonalizowane i w dużej mierze odporne na wpływ opinii publicznej, nie mówiąc już o kontroli.
Poprawka konstytucyjna Cruz-Rooney jest podobna do tej zaproponowanej przez Cruza dwa lata temu. Ograniczyłaby ona senatorów do dwóch sześcioletnich kadencji, a kongresmenów do trzech dwuletnich kadencji. Środek ma trzech Senat GOP współsponsorów. Prezydent Donald Trump poparł pomysł, podobnie jak Beto O’Rourke, demokratyczny przeciwnik Cruza w listopadzie ubiegłego roku.
W promowaniu swojego ustawodawstwa, Cruz wyjaśnił: „Zbyt długo członkowie Kongresu nadużywali swojej władzy i ignorowali wolę narodu amerykańskiego”. Limity czasowe, argumentował, „oferują rozwiązanie problemu, który widzimy w Waszyngtonie”. Rooney powoływał się na „przytłaczające” poparcie Amerykanów.
To ostatnie jest oczywiście prawdą, ale nie ma znaczenia, gdy chodzi o kwestię taką jak limity kadencji. Każda poprawka musiałaby zostać zatwierdzona przez trzy czwarte stanów, ale to nie jest tak wysoka bariera, jak mogłoby się wydawać. W końcu 15 stanów już teraz ogranicza kadencję swoich ustawodawców. (Wyborcy w kolejnych sześciu stanach głosowali za wprowadzeniem limitów kadencji, ale ustawodawcy lub sądy następnie obalili te rozwiązania). Jednakże prawdopodobieństwo, że dwie trzecie członków Kongresu przegłosuje samozatrudnienie, wysyłając poprawkę, jest tylko teoretycznie powyżej zera. Demony Szatana są bardziej skłonne głosować za zamknięciem Piekła.
Istnieją inne potencjalne poprawki wyborcze, ale niewiele z nich byłoby bardziej przyjemnych dla obecnych członków. Na przykład, dodanie miejsc w Kongresie – liczba 435 jest ustalona przez ustawę, a nie Konstytucję – utrudniłoby gerrymandering, zwiększając liczbę konkurencyjnych okręgów. Bardziej fundamentalne reformy, takie jak głosowanie według kolejności zgłoszeń, okręgi wielomandatowe, reprezentacja proporcjonalna i inne, zwiększyłyby różnorodność perspektyw w krajowej legislaturze poprzez wzmocnienie siły głosu mniejszości politycznych. Byłyby to jednak jeszcze bardziej radykalne odstępstwa od status quo, a zatem mniej prawdopodobne, że uzyskają aprobatę zarówno kongresu, jak i legislatury stanowej.
Artykuł V Konstytucji dopuszcza alternatywę: Dwie trzecie stanów może zażądać zwołania konwentu konstytucyjnego. Jednak debata toczy się nad tym, czy takie zgromadzenie może być ograniczone do danego tematu. To sprawia, że nawet niektórzy zagorzali zwolennicy zmian wahają się przed zastosowaniem tak niepewnego środka zaradczego. Konserwatywni aktywiści mający nadzieję na ograniczenie wydatków i podatków od dawna toczą gorzkie spory o sensowność stosowania tej taktyki.
Najlepszą szansą jest forsowanie narzuconych przez stan limitów kadencji członków Kongresu, zazwyczaj poprzez inicjatywy wyborców. Do połowy lat dziewięćdziesiątych 23 stany uchwaliły takie limity. Niestety, w 1995 roku Sąd Najwyższy większością 5-4 głosów odrzucił te rozwiązania, orzekając, że stanowa władza nad wyborami do Kongresu nie sięga tak daleko. W tej sprawie, U.S. Term Limits, Inc. przeciwko Rayowi Thorntonowi i in., sfrustrowani posiadacze mandatów z Arkansas (Thornton był kongresmanem z ramienia Demokratów) złożyli pozew o uchylenie ograniczeń narzuconych przez stanowych wyborców. Sędzia John Paul Stevens był autorem opinii, która stwierdzała, że stany nie mogą nakładać dodatkowych kwalifikacji na kandydatów na urzędy federalne. Przyłączyli się do niego David Souter, Ruth Bader Ginsburg i Stephen Breyer. Justice Anthony Kennedy uzupełnił większość, pisząc opinię zbieżną, która zawierała zabawny zarzut, że ograniczenie zakłóciłoby „relację między narodem a jego rządem narodowym” i „zdyskredytowałoby republikański charakter rządu narodowego”. (Uświadomienie sobie, że republikańscy prezydenci mianowali Stevensa, Soutera i Kennedy’ego jest wstrząsające.)
Clarence Thomas był autorem zdania odrębnego, do którego przyłączyli się Chief Justice William Rehnquist oraz Justices Antonin Scalia i Sandra Day O’Connor. Twierdzili oni, że:
.