Podsycana przez cukier i ciekawość podczas wymiany ciasteczek kilka świąt Bożego Narodzenia temu, jedna z obecnych mam zadała trójce z nas, nowych matek, pytanie, które przyzwyczaiłyśmy się słyszeć: „Kiedy planujesz mieć kolejne?”

Chociaż nasza trójka urodziła nasze pierworodne dzieci w odstępie zaledwie kilku miesięcy, byłyśmy na różnych trajektoriach dla dziecka nr 2. Jedna z moich przyjaciółek zaszła w ciążę, ale poroniła, druga czekała z tym do wakacji, a ja sama starałam się o dziecko przez większą część roku, ale nie chcąc uchylać rąbka tajemnicy, dałam niejasną odpowiedź, że chcę mieć kolejne „w najbliższym czasie.”

Myślałam, że chcę mieć dwoje dzieci, zanim urodzę jedno. Myślałam też, że będę używać pieluszek z materiału.

Cisza przeszywała naszą rozmowę, gdy migoczące światełka tańczyły w naszych źrenicach jak małe latarnie dziecięcej nadziei. „Czy to nie jest tak, jakbyśmy oblali test na inteligencję?” zapytałem. „Przecież dokładnie wiemy, w co się pakujemy”. Wszyscy dobrze się pośmialiśmy i poszliśmy na nasze wesołe sposoby robienia dzieci.

Ale chociaż moje pytanie było w żartach, było w nim dużo prawdy. Nie chodzi o to, że bóle porodowe, nieprzespane noce, wybryki maluchów i zatkane przewody mleczne nie są tego warte. Bezzębne uśmiechy rzeczywiście rekompensują pieluszkowe wyrzuty sumienia. Nie chodzi o to, że nie chciałam przechodzić przez to jeszcze raz. Chciałam.

Ale było jedno ale.

Kiedy zobaczyłam tę znajomą smugę krwi na papierze toaletowym podczas tych kilku pierwszych miesięcy starań – w trudnym okresie, kiedy moja córka uczyła się dokładnie, jak naciskać na mnie – moją pierwszą myślą było: „Phew, naprawdę tego uniknęłam”. Mając więcej czasu, więcej odstępów między rodzeństwem, z pewnością byłabym gotowa na bycie matką wieloraczków.

Czas maszerował dalej, a moje przyjaciółki zaszły w ciążę, podczas gdy fantomowe daty wymagalności, które obliczyłam na BabyCenter.com, przychodziły i odchodziły. Każdy miesiąc był jak pełne niepokoju oczekiwanie na list akceptacyjny z college’u, do którego nie byłam pewna, czy chcę uczęszczać.

Po prawie dwóch latach prób i baterii testów, leków na bezpłodność i zaplanowanych „wieczorów randkowych” – jak to uroczo nazywała nasza klinika leczenia bezpłodności – zdiagnozowano u mnie zmniejszoną rezerwę jajnikową, znaną również jako przedwczesne starzenie się jajników, i dano mi 5 procent szans na poczęcie kolejnego dziecka. Miałam 33 lata.

Myślałam, że diagnoza przyniesie mi ulgę; coś musiało być nie tak. Ale nie dawało mi to większego komfortu, biorąc pod uwagę, że mój endokrynolog rozrodczy nie mógł machnąć magiczną różdżką i sprawić, by moje nieobecne jajka pojawiły się ponownie. Prawdopodobnie nigdy nie będzie pozytywnego testu ciążowego. Nie było lekarstwa.

Czułam się zdradzona przez moje ciało. Byłam jedną z tych dziwnych osób, które uwielbiały być w ciąży i karmiły piersią moją córkę znacznie dłużej niż zalecane 12 miesięcy. Teraz prawdopodobnie nigdy więcej nie zrobiłabym tych rzeczy. Nigdy nie przestałam chcieć widzieć znaku plusa, kiedy sikałam na patyk, nawet kiedy kwestionowałam szerszy obraz.

Zwróciłam się do Google, aby pogodzić moje uczucia i natknęłam się na serię blogów napisanych przez kobiety, które były zdruzgotane tym, że nie mogły łatwo począć drugiego, trzeciego lub czwartego dziecka. Współczułam im – ale zdałam sobie sprawę, że nie mogę się z nimi utożsamić.

Chociaż nie planowaliśmy być rodziną trzyosobową, korzyści z bycia trójką zaczęły wywierać magnetyczną siłę przyciągania: brak konieczności dzielenia naszej uwagi pomiędzy wiele dzieci. Więcej pieniędzy na studia, być może na wcześniejszą emeryturę i rodzinne wakacje w miejscach bardziej egzotycznych niż babcia. Bliska więź, jaką będziemy dzielić z trzema muszkieterami, nie wspominając o potężnych relacjach jeden na jeden, które będziemy pielęgnować. I, w miarę jak powiększała się różnica między naszym pierwszym a teoretycznie drugim dzieckiem, brak konieczności zaczynania od nowa.

Myślałam, że chcę mieć dwoje dzieci, zanim urodzę jedno. Myślałam też, że będę używać pieluszek z materiału – ha.

Czy kolejne byłoby miłe? Oczywiście. Rodzeństwo dla naszej córki, z którym mogłaby się bawić i wspominać rodzinne historie. Kolejne dziecko do kochania. Poczucie, że sprawdziliśmy społecznie akceptowalne pole posiadania dwójki dzieci, które nas zastąpią. Ktoś, z kim będzie mogła dzielić obowiązki starzejących się rodziców. (Przynajmniej nie będzie musiała walczyć o to, kto dostanie dobrą porcelanę). Jednak za każdym razem, gdy wychodziłam z kliniki leczenia niepłodności, mały głosik wewnątrz mnie szeptał: Ona jest wystarczająca.

Rodzina Runbergów w Disneylandzie w 2018 roku.Dzięki uprzejmości Jessiki Runberg

Nasza córka uczyniła z nas rodziców, rodzinę. Mogłabym urodzić miot dzieci, a ona zawsze byłaby tą, która uczyniła mnie mamą. Jest najstarsza i najmłodsza, razem wzięte, wkraczając na terytorium dużych dzieci, a jednocześnie będąc naszym dzieckiem. Moje serce czuje się pełne; nasza rodzina jest kompletna. Może nadal jest puste miejsce przy stole, ale ten stół jest pełen miłości, śmiechu i radości – i więcej żartów o pierdzeniu, niż myślałam, że to możliwe z dziewczyną.

Nie jesteśmy sami i dobrze, że Amerykanie coraz częściej widzą trójki jako idealny rozmiar rodziny. Rodziny są teraz mniejsze i nie ma już jednej dominującej formy rodziny w Stanach Zjednoczonych z powodów, które są tak różne, jak rodziny, które reprezentują.

Niepłodność jest na wzrost w Stanach Zjednoczonych, szczególnie jak ludzie mają dzieci w późniejszym okresie życia. Finanse są determinantą dla wielu, w tym jak zapłacić za rosnące koszty opieki nad dziećmi. Niektórzy zadają sobie pytanie, czy posiadanie kolejnych dzieci jest w ogóle moralne w dobie zmian klimatycznych. Zbyt często zegar ucieka. Ja nawet nie byłam świadoma, że mój tyka. Postępy w technologiach wspomaganego rozrodu dały niektórym matkom fałszywą nadzieję, że mogą mieć dzieci na swoich liniach czasowych.

Wszystko to jest tylko kolejnym powodem – nie żeby jakikolwiek był potrzebny – do pozbycia się stereotypów jedynego dziecka. Jedynacy są postrzegani jako rozpieszczeni, samolubni i samotni, ale ostatnie badania pokazują, że te twierdzenia nie są uzasadnione. Z pewnością nie było to moje doświadczenie w wychowywaniu jedynaka lub obserwowaniu innych rodzin jedynaków.

Moja córka łatwo nawiązuje przyjaźnie na placu zabaw, ponieważ nie ma wbudowanego towarzysza zabaw i nawiązała silną więź z innymi jedynakami w naszym sąsiedztwie. Te słodkie dzieci nie wydają się mieć więcej problemów z dogadywaniem się ze sobą niż te, które mają rodzeństwo.

Trochę się wzdrygam, kiedy ktoś pyta, czy mam „tylko” czy „tylko” jedno dziecko. Tylko? Tylko? Jak ktoś, kto znaczy dla mnie cały świat, może być określany w tak ograniczony sposób? Te słowa nie tylko sugerują, że czegoś – lub raczej kogoś – brakuje, ale także, że moja córka nie jest wystarczająca. Ale ona jest wszystkim.

Singielki są postrzegane jako rozpieszczone, samolubne i samotne, ale ostatnie badania pokazują, że te twierdzenia nie są słuszne.

Dopiero kiedy w zeszłym roku zaczęła chodzić do przedszkola, zorientowałam się, jak odpowiedzieć na pytanie sformułowane w ten sposób: „Ona jest jedyna w swoim rodzaju”. Byłoby to prawdą, nawet gdyby była jedną z wielu. Nie przychodzi mi do głowy żaden bardziej trafny sposób opisania naszej rudowłosej córki: wolnomyślicielka, dziecko o silnej woli, dziki kwiat, który toruje sobie drogę na tym świecie. Lśniący przykład jedynego dziecka, jeśli kiedykolwiek taki istniał.

Nie chodzi o to, że nigdy nie mam wątpliwości. Jak tego dnia w parku, kiedy rozmowa zeszła na temat rodzeństwa, a moja córka po raz pierwszy głośno oznajmiła: „Nie mam siostry”. Moje serce się zapadło. Ale potem powiedziała: „Mam mamusię, tatusia i – pomarańczowego kota!”. Uśmiechnęła się dumnie i kontynuowała zabawę ze swoimi przyjaciółmi.

To może nie jest największa rodzina, ale jest więcej niż wystarczająca.

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.