Co lubisz w pierwszej osobie?

Cóż, nie chodzi o to, że jestem szczególnie zainteresowany pisarzami piszącymi o sobie. Książki, o których będziemy rozmawiać – nawet jeśli są autobiograficzne – używają pierwszej osoby jako sposobu patrzenia na świat. Pierwsza osoba, „ja”, nie jest czymś introwertycznym czy narcystycznym. To raczej peryskop, przez który czytelnik może zajrzeć do świata. Myślę, że głos w pierwszej osobie pozwala na dużą swobodę. Może dotykać reportażu, historii naturalnej, nauki, fikcji, poezji, mitu. Może objąć tak szeroką gamę strategii.

A więc nie tylko zwykły pamiętnik.

Jestem trochę uczulony na słowo „pamiętnik”. Oczywiście moja najnowsza książka, Pokój muzyczny, mogła być nazwana pamiętnikiem. I tak było. Ale to słowo zawsze wywołuje u mnie wewnętrzny dreszcz, bo czuję, że jest umniejszane. To, co kocham w pięciu wybranych przeze mnie książkach, to fakt, że są one o wiele bardziej szczegółowe, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Są w nich konkretne szczegóły ich historii, ale jest też jakaś idea, która wykracza poza nie. Wszystkie dotykają uniwersalnych obszarów ludzkiego doświadczenia. To nie jest coś, co kojarzy mi się z książkami, które tradycyjnie nazywane są pamiętnikami. I martwi mnie, że pamiętnik jest formą wewnętrznie egoistyczną. Spójrz na samo słowo. Zaczyna się od „ja”, a po nim następuje „moi”. To książka typu „ja, ja”. Natomiast myślę, że książki, które wybrałem, patrzą na świat poza ego. Są to bardzo bezinteresowne książki.

Zaczynasz od Primo Levi, który jest znany ze swoich wspomnień z Auschwitz. Pracował tam w laboratoriach, jako więzień, i w ten sposób uniknął gazu. Ale wybrałeś inną jego książkę, „Układ okresowy”, która wykorzystuje pierwiastki chemiczne jako ramy dla serii krótkich opowiadań.

Są one mieszanką krótkich opowiadań i esejów autobiograficznych, lub esejów w autobiografii. Levi używa pierwiastków z układu okresowego jako sposobu na zorganizowanie pamięci. Używa 21 pierwiastków, każdy z nich jako drzwi lub tunel do konkretnego obszaru jego doświadczenia, do konkretnego wspomnienia – ale pomijając czas spędzony w Auschwitz, ponieważ już o tym pisał. Poznajemy jego wczesne zainteresowanie chemią, jego pierwsze eksperymenty, przyjaciół, z którymi studiował, atmosferę laboratoriów i charaktery profesorów, którzy go uczyli. Jest to o jego zainteresowaniu materią, tym, z czego zbudowany jest świat, w przeciwieństwie do ducha. Napisał też inną świetną książkę, Klucz, która jest serią solilokwiów mechanika o nazwisku Faussone. Levi jest skrybą, gdy Faussone opisuje wszystkie te rzeczy, które zbudował – mosty, wieże wiertnicze – i ekscytację związaną z ich składaniem. W The Periodic Table, masz również, że fascynacja z rzeczy świat jest wykonany i jesteśmy wykonane z – cud to.

Oglądam serial telewizyjny w tej chwili o liceum nauczyciel chemii, który kończy się gotowanie Crystal Meth. Mówi on swoim uczniom, że chemia to nauka o przemianach.

Levi jest zafascynowany tym, jak reagują pierwiastki, jak stają się solami, tlenkami i tak dalej. Dzieje się tam wiele przemian, co, jak sądzę, uderza w akord z osobistymi przemianami żalu, separacji, tęsknoty, miłości, przyjaźni. Najwyraźniej widać to w ostatnim opowiadaniu, zatytułowanym „Węgiel”, które jest tak naprawdę historią jednego atomu węgla. Może on zacząć się w człowieku, potem trafić do drzewa, ołówka, szklanki mleka, a następnie ponownie wejść do krwiobiegu, stać się komórką nerwową, neuronem. Na końcu jest ten niezwykły moment, kiedy wyobraża sobie atom węgla w tej części mózgu, która decyduje o tym, czy napisać takie, a nie inne słowo. To genialny skok konceptualny, że abstrakcja tego, co pisze, staje się konkretną materią na kartce. On łączy te dwa światy – wewnętrzny świat wyobraźni lub inteligencji oraz zewnętrzny, konkretny świat książek, drzew i ciał.

Następny jest Ojciec i syn autorstwa poety i krytyka Edmunda Gosse’a.

Mówiliśmy o ego i o tym, jak autobiografia może je przekroczyć. Ale w tej autobiografii syn – autor – wyraźnie odrzuca wpływ swojego genialnego ojca. Czy to nie jest bliskie archetypowi egotyzmu?

Są autobiografie, które są fantastycznie egotyczne, ale to zwykle niezbyt dobre książki. Uniwersalność tkwi w małości. Piszesz o swoim własnym życiu, ale jeśli piszesz o nim z wystarczającą miłością i troską, to będzie ono miało w sobie to, co uniwersalne. Ta książka jest dobrą ilustracją. Żyje konkretami, ale jest pełna tego, co uniwersalne – ojców i synów, dzieci dorastających i wyprzedzających swoich rodziców. Książka nosi podtytuł „Studium dwóch temperamentów”. Ojciec Gosse’a, Philip Henry Gosse, był wybitnym zoologiem w połowie XIX wieku. Ale był również członkiem chrześcijańskiej sekty zwanej Braćmi Plymouth, fundamentalistów, którzy uważali, że Biblia jest dosłowną prawdą. Kiedy w 1859 roku Darwin opublikował O pochodzeniu gatunków, dla Philipa Gosse’a był to ogromny kryzys intelektualny. Jego instynktem jako naukowca było uznanie prawdy tego, co powiedział Darwin, ale jego instynktem jako chrześcijanina było zaprzeczenie temu.

Większość wczesnego spojrzenia Edmunda Gosse na świat jest zaślepiona przez tę opresyjną wiarę, ale w końcu wykracza poza autorytet ojca, poza jego władzę. I choć większość książki napisana jest z cichą dbałością o szczegóły, z cierpliwością i szacunkiem dla rzeczy konkretnych, kończy się fragmentem polemicznym wobec fundamentalizmu religijnego, który nie wyglądałby nie na miejscu jako pomnik ku czci zmarłych w strefie zero w Nowym Jorku. Pisze on:

„To dzieli serce od serca. Ustanawia próżny, chimeryczny ideał, w jałowym dążeniu do którego wszystkie czułe, pobłażliwe uczucia, cała genialna gra życia, wszystkie wykwintne przyjemności i miękkie rezygnacje ciała, wszystko co powiększa i uspokaja duszę, są zamieniane na to, co jest szorstkie, nieważne i negatywne. Zachęca ona do surowego i ignoranckiego ducha potępienia; wytrąca całkowicie z biegu zdrowy ruch sumienia; wymyśla cnoty, które są jałowe i okrutne; wymyśla grzechy, które wcale nie są grzechami, ale które zaciemniają niebo niewinnej radości daremnymi chmurami wyrzutów sumienia. Jest coś strasznego, jeśli pozwolimy sobie stawić temu czoła, w fanatyzmie, który nie potrafi nic zrobić z tą naszą żałosną i ulotną egzystencją, ale traktuje ją tak, jakby była niewygodnym przedsionkiem pałacu, którego nikt nie zbadał i o którego planie nie wiemy absolutnie nic.”

Porozmawiajmy o U i I Nicholsona Bakera.

Gosse stawia sobie za cel, więc podkreśla archetypiczną opozycję między ojcami i synami. Nicholson Baker również robi to w U i ja, choć mówi o autorach i autorkach. Baker napisał dwie powieści, zanim napisał to. Ostatnio trafił na pierwsze strony gazet za to, że tak dużo pisze o seksie i że określa męskiego członka mianem „Malcolma Gladwella”. Ale jego dwie pierwsze powieści, The Mezzanine i Room Temperature, interesują się rzeczami, o których nikt wcześniej nie wyobrażał sobie pisania powieści – o czym myślą bohaterowie podczas karmienia dziecka, co dzieje się w porze lunchu. A potem napisał U i ja, które tak naprawdę nie da się skategoryzować. Można powiedzieć, że to esej, ale jest to również rodzaj autobiografii i krytyki literackiej. To hołd dla Johna Updike’a, który jest U.

Przedłużony list fana?

To o podziwie Bakera dla i zazdrości Updike’a, ale to także o literackim podziwie i zazdrości w ogóle, a także o niepewności i tęsknocie w najszerszym sensie. Jest bardzo dyskursywna i niesamowicie zabawna. Autor fantazjuje o spotkaniu z Johnem Updike’iem na przyjęciu lub o rozegraniu z nim partii golfa i zrobieniu z siebie głupka. Styl jest konwersacyjny, a jednocześnie bardzo kunsztowny, co jest całkiem zgrabnym wyczynem.

Jak blisko fantazji o spotkaniach z Johnem Updike’iem do uczynienia z tego dzieła fikcji?

Nie, to esej. A eseje pozwalają ci na dygresję. Więc jeśli chce napisać akapit o Alanie Hollinghurst, to może to zrobić. Jeśli chce napisać akapit o tym, jak mało pamięta się nawet z książek, które się naprawdę kocha, to też może to zrobić. Pozwala mu to oddawać się swoim małym, przelotnym ciekawostkom i nadal podążać tym szerszym łukiem – który opisuje nie tylko jego uczucia wobec Johna Updike’a, ale także bycie młodym człowiekiem, który zaczyna i chce coś zrobić ze swoim życiem. Młody człowiek spoglądający na starszego mężczyznę, który już to zrobił, co jest inspirujące, ale także irytujące i stanowi źródło niepewności.

Czy Baker sugeruje również, że jeśli czytanie tego sprawia wam przyjemność, jeśli to podziwiacie, to on odniósł sukces jako autor?

Tak, jest tu pewna sztuczka, o której można powiedzieć, że jest nieszczera. Spędza wiele czasu, mówiąc, że nigdy nie zabiera się do pracy ani niczego nie kończy. Ciągle zaczyna eseje, a potem je porzuca, zaczyna projekty, a potem je odkłada. Ale w procesie mówienia tego wszystkiego, on produkuje tę książkę, która jest genialna i oryginalna i będzie przez długi czas.

Następnie jest The Peregrine przez J A Baker.

Trudno sobie wyobrazić większy kontrast z U i ja, chociaż został napisany przez innego Bakera. Moja książka The Snow Geese miała wiele wspólnego z ptakami i nie-ludzkim światem wokół nas, ale nie czytałem tej książki, dopóki jej nie skończyłem. Żałuję, że nie przeczytałem jej wcześniej. Sposób, w jaki opisuje świat poza nim, a zwłaszcza ptaki, jest tak elektryczny. Unika wszystkich pułapek rapsodii i tego rodzaju pisarstwa przyrodniczego, które Evelyn Waugh satyryzuje w Scoop. Pamiętacie Williama Boota? Pisze on felietony przyrodnicze, które są okropnym, sub-poetyckim rodzajem purpurowo-słownego zamglenia. Ale The Peregrine jest daleko od tego.

Get the weekly Five Books newsletter

Jest rozdział wprowadzający o sokole wędrownym, ale główną treścią książki jest dziennik, między październikiem a kwietniem, jak ten człowiek idzie na własną rękę do części Essex w południowo-wschodniej Anglii. Przykłada się do obserwacji sokoła wędrownego i do bycia tak uważnym na otaczający go świat, jak to tylko możliwe. Nie nazywa miejsc. Krajobraz jest zredukowany do elementarnych, pierwotnych wielkości – pole, rzeka, ujście rzeki, morze, niebo. Zamieszkują go drzewa i ptaki, nie tylko sokół wędrowny, ale czajki, kawki, gołębie grzywacze, zimorodki.

Ma się wrażenie, że ten człowiek, który niewiele zdradza na temat własnych okoliczności, wychodzi każdego ranka, by śledzić sokoła wędrownego. Istnieją niezwykłe opisy polowania sokoła wędrownego, tego, co jest znane jako „stoop”, kiedy dostrzega swoją ofiarę – ptaka lub małego gryzonia – i spada w dół setki stóp z tylnymi pazurami wysuniętymi do cięcia lub ukłucia. Jest to niewiarygodnie dramatyczne, a język w tych momentach ma siłę podobną do Teda Hughesa. Całkowicie solidny i niewiarygodnie żywy i natychmiastowy.

A potem zdajesz sobie sprawę, że dzieje się coś większego. To nie jest tylko zapis tych rzeczy. Sokół wędrowny przylatuje do Anglii w październiku, a w kwietniu znów leci na północ, do Skandynawii. Mamy tu do czynienia z ponadczasowymi cyklami, ale to nie wszystko. To opowieść o człowieku próbującym nawiązać relację z nie-ludzkim światem, o próbie zatarcia różnicy między tym, co ludzkie, a tym, co nie-ludzkie – dystansu, który stale się powiększa. Coraz bardziej utożsamia się z jastrzębiem i coraz bardziej się do siebie zbliżają. W kwietniu, na końcu książki, stoją blisko siebie, a jastrząb nie odlatuje. Zamieszkują ten sam świat.

Ale jeśli wyobrazimy sobie człowieka stojącego blisko jastrzębia, możemy wyobrazić sobie człowieka wyobrażającego sobie, jak to jest być jastrzębiem, ale nie jastrzębia wyobrażającego sobie, jak to jest być człowiekiem.

Nie sądzę, żeby udawał, że potrafi wyobrazić sobie umysł jastrzębia. Stoją blisko, ale są osobno. W rzeczywistości jastrząb śpi. Jest obojętny. W „Sokolniku” naprawdę czuje się inność ptaka, ale też czuje się, że oddychamy tym samym powietrzem. Wiąże się to z innymi relacjami samotnego mężczyzny lub kobiety z ich najbliższym otoczeniem, innymi próbami zwrócenia uwagi na otaczający świat: Listy Gilberta White’a, Walden Thoreau, Pilgrimage at Tinker Creek Annie Dillard. Ale to, co jest wyjątkowe w The Peregrine, to sposób, w jaki jest zredukowany do tych mitycznych wielkości – człowiek, niebo, ptak, morze.

Twoją ostatnią książką jest Up in the Old Hotel.

Joseph Mitchell jest jednym z moich bohaterów. Był jednym z pisarzy odpowiedzialnych za stworzenie reputacji magazynu The New Yorker w późnych latach 30. i wczesnych 40. Był reporterem, który specjalizował się w pisaniu profili ludzi w Nowym Jorku, często dość ekscentrycznych – kobieta z brodą, cudowne dziecko – jak na przykład niesamowity artykuł zatytułowany The Mohawks in High Steel o Mohawkach, którzy nie wydają się zmagać z zawrotami głowy, a którzy pracują wzdłuż dźwigarów na szczycie drapaczy chmur. Szczególnie interesowały go wody wokół Nowego Jorku. W pewnym sensie był ich laureatem. Pisał o ostrygowcach i poławiaczach małży, o Fulton Fish Market i trałowcach, o kulturze związanej ze skorupiakami i rybami, o owocach morza przywożonych z zatok Maine i Long Island i tak dalej.

Jak się je czyta?

To niezwykle żywe i poruszające historie, często bliższe opowiadaniom niż artykułom z gazet czy magazynów. Mają w sobie amplitudę – wydaje się, że wokół nich istnieje zaplecze lub przestrzeń, w którą może zapuścić się wyobraźnia. Często jego strategia polega na budowaniu portretów i wrażeń za pomocą dość krótkich, oznajmujących zdań, jak kamienie w żłobie.

Wspieraj Five Books

Wywiady z Five Books są drogie w produkcji. Jeśli podoba Ci się ten wywiad, wesprzyj nas, przekazując niewielką kwotę.

Niekiedy wprowadza pierwszą osobę, jak w eseju, który dał zbiorowi tytuł, „Up in the Old Hotel”. Zaczyna się on w restauracji na przystani, Sloppy Louis’, która znajduje się w dolnej części opuszczonego hotelu. Mitchell rozmawia z Louisem, włoskim właścicielem, i początkowo jest to portret. Ale potem Louis opowiada mu o windzie, która wjeżdża na wyższe piętra budynku, z której nigdy nie korzystał, mimo że jest właścicielem restauracji od lat. Mitchell i Louis jadą tą windą razem na pierwsze, a potem na drugie piętro, a Mitchell opisuje ją jako trumnę. W hotelu są opuszczone pokoje, pełne kurzu, pajęczyn i duchów, a historia nagle nabiera tej dziwności. To graniczy z wymiarem mitycznym – odbywają podróż w zaświaty, zagłębiają się w śmierć, w inne przestrzenie.

Ale Mitchell jest najbardziej znany z dwóch esejów, które zostały zebrane w książce Joe Gould’s Secret. Oba są portretami człowieka Joe Goulda, włóczęgi po Manhattanie, który twierdził, że zna różne języki mew i pracował nad wielkim dziełem zatytułowanym Ustna historia ludzkości. W pierwszym eseju Gould jest miłym ekscentrykiem, pełnym kolorów, zabawnym, nieco szalonym. Ale w drugim eseju, napisanym około 20 lat później, w 1965 roku, jest zupełnie inny ton – mroczniejszy, raczej złowrogi i makabryczny, nieco przerażający. Joe Gould nie jest już miłym ekscentrykiem. I to wszystko zbiega się z historią życia samego Mitchella. Historia mówi, że po napisaniu drugiego eseju Mitchell przez 30 lat, aż do śmierci, chodził do jego biura, ale nigdy nie opublikował kolejnego artykułu. Jakby rozpoznał coś z siebie w Joe Gould, człowieku, który pracował nad tą wszechstronną historią ludzkości, pracą, która być może w ogóle nie istniała.

Czy myślisz, że to ma coś do powiedzenia o pierwszej osobie? Że jak się za bardzo do siebie zbliżysz, to się zamkniesz? Że powinieneś trzymać się od siebie z daleka, nawet kiedy piszesz autobiografię?

Jest tyle sposobów na ujawnienie siebie jako pisarza – swojej osobowości, swojej wrażliwości. Nie można tego po prostu wyrzucić z siebie. Nie mówisz: Nazywam się Joseph Mitchell, nazywam się William Fiennes i jestem taką a taką osobą. Ujawniasz się w swojej ciekawości, w tym, dokąd cię ona prowadzi, w szczegółach, które wybierasz na pierwszy plan. Jak powiedział Fellini: „Cała sztuka jest autobiograficzna. Perła jest autobiografią ostrygi”. Zebrane eseje Mitchella są autoportretem, mimo że on sam prawie nigdy nie mówi o sobie. Większość stron zajmują obserwacje na temat jego rozmówców, albo po prostu rozmówcy mówią i mówią. A jednak wciąż mamy poczucie człowieka – jak Primo Levi – zakochanego w świecie, zakochanego w bliźnim i namiętnie zainteresowanego innymi sposobami życia, innymi doświadczeniami. Jednocześnie widzimy kogoś, kto jest podatny na melancholię, kogo pociągają cmentarze i ponura strona rzeczy. Te dwie energie współistnieją – zachwyt nad byciem żywym i świadomość, jak trudne to może być.

Pięć Książek stara się, aby jej rekomendacje książek i wywiady były aktualne. Jeśli jesteś rozmówcą i chciałbyś zaktualizować swój wybór książek (lub nawet to, co o nich mówisz), napisz do nas na adres [email protected]

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.