Poprawianie mobilności społecznej – wyrażenie, które jest skrótem od zwiększania prawdopodobieństwa, że dzieci będą dorastać w lepszej sytuacji finansowej niż ich rodzice – wywołuje powszechną aprobatę jako cnotliwe przedsięwzięcie. Jest to postępowa sprawa, którą większość ludzi instynktownie popiera, nie zastanawiając się zbytnio nad wszystkim, co ona oznacza.

Semantyka częściowo hamuje zdolności krytyczne – „mobilność” jest lepsza od bezwładności. Ponadto, idea mobilności społecznej niesie ze sobą sprawiedliwą alternatywę dla sztywności i opresji krajów, które historycznie były kontrolowane przez dziedzicznych arystokratycznych władców. A nawet przy braku klasy arystokratycznej, ma ona szczególny urok w Stanach Zjednoczonych, społeczeństwie imigrantów, gdzie nie było nierozsądne, by ludzie przybywający na Ellis Island z pustymi rękami mieli nadzieję, że ich dzieci osiągną dobrobyt klasy średniej. Chociaż niektórzy ludzie utknęli na dnie, a niektóre grupy etniczne awansowały szybciej niż inne, mit Horatio Algera pozostaje rzeczywistością dla wielu imigrantów.

Ekonomiści często wyrażają wskaźnik mobilności społecznej w kategoriach prawdopodobieństwa, że dzieci wzniosą się ponad pozycję ekonomiczną, w której się urodziły. Tak więc, wydawało się, że był dobry powód do konsternacji, gdy prezydent Obama, przemawiając w 2013 roku do publiczności w lewicowym Center for American Progress, ubolewał nad zmniejszającymi się poziomami mobilności w górę w ostatnich latach, wskazując, że amerykańskie dziecko urodzone w najbiedniejszej piątej części gospodarstw domowych, według dochodów, „ma mniej niż 1 na 20 szans na dostanie się na szczyt”. Wzywając kraj, aby nie przeciwstawiał interesów klasy średniej interesom biednych, ale raczej starał się „poprawić mobilność w górę dla wszystkich ludzi”, zauważył, „że dziś trudniej jest dziecku urodzonemu tutaj w Ameryce poprawić swoją pozycję w życiu niż dzieciom w większości naszych bogatych sojuszników – krajów takich jak Kanada, Niemcy czy Francja. Oni mają większą mobilność niż my.”

Okrzyknięte przez redakcję The New York Times „jednym z jego najmocniejszych przemówień ekonomicznych”, nie wyrażono najmniejszej ciekawości co do prawdziwości rzekomego spadku, implikacji propozycji przyspieszenia mobilności, czy dokładności międzynarodowych porównań. Takie jest oczywiste dobro przypisywane mobilności społecznej, że każde wezwanie do poprawy jest powodem do aplauzu.

Więcej Historii

Pragnienie „poprawy mobilności w górę dla wszystkich” przywodzi na myśl cotygodniowe rozważania Garrisona Keillora w A Prairie Home Companion o życiu w miasteczku Lake Wobegon, gdzie „wszystkie kobiety są silne, wszyscy mężczyźni przystojni, a wszystkie dzieci ponadprzeciętne”. Ale upartą rzeczą w arytmetyce jest to, że nie każdy może być ponadprzeciętny. Dotyczy to szacownego celu, jakim jest poprawa mobilności w górę dla wszystkich, gdy jest ona definiowana przez tempo, w jakim ludzie przechodzą z niższych do wyższych przedziałów dochodów. Oceniana według tego względnego standardu, mobilność społeczna jest grą o sumie zerowej, stawiającą wszystkich w dystrybucji dochodu przeciwko sobie – dla każdego zwycięzcy musi być przegrany. Mówiąc dokładniej, górne 20 procent nie jest w stanie pomieścić wszystkich gospodarstw domowych społeczeństwa; zatem każdemu wzrostowi przepływu gospodarstw domowych z dolnych 20 procent rozkładu dochodów do górnych odpowiada, z definicji, równoważny wzrost liczby osób, które muszą opuścić wyższy przedział i przenieść się do niższego. Tak więc, jakkolwiek sprawiedliwie i korzystnie by to nie zabrzmiało, apel o zwiększenie mobilności społecznej w górę jest z konieczności niezamierzonym żądaniem eskalacji mobilności w dół.

Nie dyskredytuje to potencjalnej wartości zwiększenia mobilności społecznej. Podnosi jednak krytyczną kwestię, całkowicie ignorowaną w wezwaniach do tego: Jaki jest społecznie pożądany wskaźnik mobilności w górę (i odpowiednio w dół)? Podejmując tę kwestię, należy pamiętać, że obecnie nikt nie jest zatrudniony w ponad 60 procentach gospodarstw domowych w dolnej piątej części dystrybucji dochodów, podczas gdy 75 procent gospodarstw domowych w górnej piątej części ma dwóch lub więcej zarabiających. Ponadto, według danych Censusu, mniej niż 20 procent gospodarstw domowych w dolnej piątce to rodziny małżeńsko-rodzinne, w porównaniu z ponad 75 procentami gospodarstw domowych w górnej piątce; samotni rodzice stanowią 23 procent gospodarstw domowych w dolnym kwintylu, w porównaniu z 9 procentami tych w górnym; Afroamerykańskie gospodarstwa domowe stanowią prawie 22 procent osób w dolnej piątej części rozkładu dochodów, co jest o 50 procent wyższe niż ich udział w całej populacji; a ponad 40 procent osób w dolnym kwintylu jest w wieku emerytalnym lub dopiero wchodzi na rynek pracy, co jest prawie trzykrotnie wyższe niż w przypadku osób z górnego przedziału dochodów. Dlatego też wszelkie wysiłki zmierzające do określenia społecznie pożądanego wskaźnika mobilności muszą uwzględniać zakres, w jakim możliwości, dyskryminacja, wysiłek włożony w pracę, struktura rodziny i podstawowe dane demograficzne dotyczące udziału w rynku pracy wpływają na przemieszczanie się w górę i w dół drabiny ekonomicznej. Kalkulacja jest nieuchwytna.

Brak uzgodnionego standardu dla oceny sprawiedliwego wskaźnika mobilności jest zazwyczaj rozwiązywany poprzez porównanie amerykańskiego wskaźnika mobilności z tymi w innych zachodnich demokracjach. Bardzo nagłośnione twierdzenie, że mobilność społeczna w USA pozostaje daleko w tyle za mobilnością innych narodów, wywodzi się z szeroko cytowanej analizy porównawczej przeprowadzonej 10 lat temu, która umieściła wskaźnik mobilności USA na przedostatnim miejscu wśród dziewięciu bogatych demokracji przemysłowych. Jednak w 2014 roku zespół ekonomistów z Departamentu Skarbu USA, Uniwersytetu Harvarda i Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley zbadał prawie 50 milionów zeznań podatkowych w prawdopodobnie najbardziej obszernym i rygorystycznym badaniu mobilności społecznej do tej pory.

Obliczając trzy alternatywne miary mobilności, badacze zaoferowali przekonujące dowody, że Stany Zjednoczone mają jeden z najwyższych wskaźników mobilności na świecie, zajmując czwarte miejsce, tuż za Finlandią, Danią i Norwegią. Co więcej, wyniki badań nie wykazały spadku wskaźnika mobilności społecznej wśród dzieci urodzonych w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich 40 lat. (W ramach ogólnego wskaźnika, stopień mobilności różnił się jednak w 709 okręgach geograficznych w całym kraju. Cztery cechy najbardziej istotnie związane z tymi rozbieżnościami geograficznymi to segregacja rasowa na danym obszarze, odsetek osób przedwcześnie kończących naukę w szkole średniej, odsetek gospodarstw domowych z samotnymi matkami oraz stopień zaangażowania społecznego, mierzony takimi czynnikami jak frekwencja wyborcza i uczestnictwo w lokalnych organizacjach. Wśród tych cech, udział dzieci w rodzinach niepełnych był najsilniejszym i najbardziej solidnym predyktorem różnic w mobilności społecznej.)

Jeśli chodzi o ruch w górę drabiny dochodów, badanie Harvard-Berkeley ujawniło, że dzieci urodzone przez rodziców z dolnej piątej części dystrybucji dochodów miały 9 procent szans na dostanie się do górnego kwintyla. Może to brzmieć ponuro, ale oceniając ten ruch na podstawie porównań międzynarodowych, należy pamiętać, że rozpiętość dochodów w poszczególnych krajach jest różna. Kiedy drabiny dochodów różnią się wysokością, potrzeba większego wzrostu w stosunku do zarobków ojca, aby jego syn awansował o jeden kwintyl dochodów na wyższej drabinie – a drabina dochodów w USA jest jedną z najwyższych na świecie.

Tak więc, zamiast porównywać, jak czyjeś dochody plasują się w stosunku do innych w całym kraju, mądrzej byłoby skupić się na bezwzględnej miarze mobilności społecznej, takiej, która opisuje zmieniający się w czasie poziom dobrobytu jednostki. W końcu przeciętni obywatele są zazwyczaj nieświadomi tego, czy wskaźnik względnej mobilności społecznej wzrósł czy spadł; mają jednak głęboką świadomość tego, czy ich materialny standard życia jest lepszy niż to, czego doświadczyli jako dzieci pod dachem swoich rodziców.

W tym względzie Ameryka radzi sobie całkiem dobrze. Według Brookings Institution, 67 procent Amerykanów urodzonych w 1968 roku miało wyższy poziom realnych dochodów rodzinnych w latach 1995-2002 niż ich rodzice mieli pokolenie wcześniej. Ogólny odsetek dzieci, którym powodziło się lepiej niż ich rodzicom, wzrósł do 81 procent, gdy dochody zostały skorygowane o wielkość rodziny; większość z tych, którym nie powodziło się lepiej niż ich rodzicom, urodziła się w rodzinach o najwyższych dochodach. W rozbiciu na górne i dolne grupy dochodowe, czworo na pięcioro dzieci z dolnej piątej części rozkładu dochodów miało wyższe dochody rodzinne niż ich rodzice. Mediana dochodu w tej grupie była dwukrotnie wyższa niż w przypadku ich rodziców. Co więcej, Stany Zjednoczone pozostają jednym z jedynych miejsc na świecie, gdzie dzieci imigrantów regularnie osiągają profil społeczno-ekonomiczny odzwierciedlający profil całej populacji – jako dorośli mają podobną medianę dochodów, wskaźniki ukończenia studiów, wskaźniki posiadania domu i wskaźniki ubóstwa jak cały naród.

Ostatnia, szeroko komentowana analiza śledząca wskaźniki absolutnej mobilności w czasie, ujawnia jednak, że obecny poziom mobilności jest znacznie niższy niż w połowie XX wieku; w wieku 30 lat ponad 90 procent ludzi urodzonych w 1940 roku miało wyższe dochody gospodarstwa domowego niż ich rodzice w podobnym wieku. To łagodzi wyniki Brookings, ale trudno jest odróżnić, do jakiego stopnia zmniejszająca się od 1940 roku stopa mobilności oznacza zanikanie amerykańskiego snu lub jest jedynie artefaktem rosnącego udziału matek w sile roboczej – tendencji, która nabrała tempa między 1940 a 1970 rokiem.

To znaczy, że mniej niż 20 procent matek pracowało i przyczyniało się do dochodów rodzin dzieci urodzonych w 1940 roku. W przeciwieństwie do tego, gdy dzieci urodzone w 1940 roku osiągnęły wiek 30 lat, 40 procent z nich żyło w gospodarstwach domowych, w których matki pracowały i przyczyniały się do dochodów swoich rodzin. Choć wskaźnik ten już nigdy się nie podwoił, udział rodzin z dwoma żywicielami nadal powoli wzrastał, wyrównując się do 1990 roku, w którym to momencie porównanie pokoleń obejmowało niemal równy odsetek rodzin z dwoma żywicielami zarówno w grupie dzieci, jak i rodziców.

Tak więc należy się spodziewać, że kohorta dzieci z 1940 roku będzie miała wyższe dochody rodzinne niż ich rodzice, ponieważ (poza ogólną korzyścią z rosnącego Produktu Krajowego Brutto) grupa ta miała przewagę proporcjonalnie dwukrotnie większej liczby rodzin z dwoma żywicielami niż ich rodzice. Podobnie, ponieważ względna przewaga wynikająca z porównania dochodów rodzin z dwoma żywicielami z dochodami rodzin z jednym żywicielem powoli się zmniejszała, sensowne jest, że nastąpił spadek w niezwykle wysokim wskaźniku bezwzględnej mobilności odnotowanym dla kohorty z 1940 roku.

Gdy ludzie mówią o mobilności społecznej w Stanach Zjednoczonych, zazwyczaj mówią o mobilności względnej – jak bardzo różnica między dochodami jednego pokolenia jest związana z różnicą między dochodami pokolenia ich rodziców. Najlepsze dowody sugerują, że nie zmieniło się to od 1970 roku. Ale wskaźniki względnej mobilności niewiele mówią o standardach życia, czyli sposobie, w jaki zwykli obywatele oceniają swój dobrobyt. Postępowcy podkreślają niejasny dyskomfort psychologiczny związany z relatywną deprywacją, który może być odczuwany, gdy ludzie porównują to, jak bardzo ich dochody zmieniają się pomiędzy pokoleniami, z tym, jak wiele zyskują lub tracą inni. Ten pogląd na mobilność ekonomiczną dyskontuje namacalny materialny komfort absolutnego wzrostu własnego standardu życia, niezależnie od tego, jak radzą sobie sąsiedzi.

Większość ludzi spoza środowiska akademickiego ma tendencję do oceniania swojego postępu ekonomicznego w kategoriach absolutnych. Według tego standardu, gdy dochody gospodarstw domowych są dostosowane do wielkości rodziny wraz z ogromnym wzrostem transferów socjalno-opiekuńczych (w tym Earned Income Tax Credit, uchwalony w 1975 roku), znaczna większość par w wieku 30 lat żyje w rodzinach o dochodach wyższych niż dochody ich rodziców w tym wieku. A większość z tych, którzy nie są w lepszej sytuacji niż ich rodzice, urodziła się w rodzinach z wyższych przedziałów dochodowych; dochody ich gospodarstw domowych mogą być uzupełnione przez pokaźny spadek. W tym sensie amerykański sen jest żywy i ma się dobrze: W społeczeństwie obfitości, namacalne korzyści płynące z absolutnej mobilności uodparniają wielu obywateli na domniemane ukłucie względnej deprywacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.